Owszem, zrobił parę dobrych komedii, ale były dobre dlatego, bo wystąpili tam świetni
aktorzy (np. Nicholson, Walken) i przyćmili tego gnojka. Reszta tych jego komedii, gdzie to
on był "gwiazdą", była tak śmieszna jak dwutygodniowe zatwardzenie.
Jego popularność w Ameryce to kolejny dowód na spustoszenie, jakiego w umysłach
Amerykanów dokonał "Jerry Springer Show".
żeby Sandler kogoś bawił to ten ktoś musi mieć poczucie humoru, bo samo myslenie, że się je ma niewystarcza
Jeśli Sandler jest dla ciebie synonimem "poczucia humoru", to gratuluję, prawdziwy z ciebie znawca komedii.
Paradoksalnie, do Sandlera bardziej pasują (i lepiej mu wychodzą) poważniejsze role (co pokazał w filmach "Lewy sercowy", "Funny People" czy "Zabić wspomnienia").
Mnie tam on bawi, choć przyznam, że nie wszędzie - kilka słabych ról mu się trafiło. I daleko mu do Carreya czy De Funesa.
Chyba rzeczywiście, bo pamiętam, że w końcówce "Klika" nawet ja się nieco wzruszyłem. Ale jako komika to nie mogę go ścierpieć, bo on albo przybiera minę osoby niedorozwiniętej albo wrzeszczy jak rozpuszczony bachor.
Zgadzam się - tak było np. w "Karierze frajera", "Małym Nickym" czy "Spadaj tato", co wyszło beznadziejnie. Ale przy bardziej stonowanej komediowej roli Sandlerowi nie idzie tak źle.